
Weronika i Marek zaskoczyli mnie zapytaniem o reportaż ślubny miesiąc przed uroczystością. Wzbudziło to we mnie lekki niepokój, czy aby na pewno współpraca nam się ułoży. Zupełnie niepotrzebnie, bo choć spotkaliśmy się dopiero w dniu ślubu, przekonałam się, że to przemili i otwarci młodzi ludzie.
Ślub odbył się w eleganckim hotelu Monopol, który znałam już z przyjęcia Ewy i Marka. Gdy dotarłam na miejsce 2 godziny przed ślubem, dosłownie nic nie było jeszcze gotowe, ani Panna Młoda, ani zespół, ani sala. Nie ukrywam, zdziwiło mnie to lekko 😉 Chyba to domena młodego pokolenia. Nie spinają się detalami, wolą przeżywać ważne wydarzenia zamiast odhaczać kolejne punkty z listy zadań, i dobrze!
Ciemne marmury hotelu napawały mnie stresem. Bałam się, że nie wystarczy mi światła, by poprawnie zarejestrować pierwszy taniec i zabawę weselną. Postanowiłam więc zabrać własne światło i pierwszy raz zastosować na sali system lamp błyskowych (łącznie 3). Wszystko dzięki instrukcji fantastycznego duetu fotografów ze studia MATKA (polecam ich kanał dotyczący fotografii ślubnej).
Weronika przybyła do hotelu uczesana i pięknie umalowana 1,5 godziny przed wydarzeniem, a Marek zajmował się ostatnimi sprawami organizacyjnymi. Zastałam go zresztą z zakasanymi rękawami, gdy dostarczał flowerboxy własnoręcznie wykonane przez Młodych. Szybkie przygotowania zaaranżowane w pokoju hotelowym i już pędziliśmy do kościoła sąsiadującego bezpośrednio z hotelem.
Kościół okazał się piękny, strzelisty i pełen światła, a jednocześnie przyjemnie chłodny (na dworze panował niezły skwar), co pozwoliło nam wszystkim ochłonąć.
Zaraz po uroczystości wróciliśmy do hotelu, gdzie przywitał nas fantastyczny, czterodaniowy obiad. Jeśli zastanawiacie się nad organizacją przyjęcia w tym miejscu, polecam gorąco. Kuchnia jest wspaniała, zaskakująca i cudownie pyszna. Dania są bardzo gustownie podane, w długich odstępach czasu, więc nie poczujecie przesycenia…
Państwo Młodzi i ich goście bawili się przy rewelacyjnej muzyce krakowskiego zespołu Coverove Love. To czwórka muzycznych zapaleńców, którzy ewidentnie kochają tę robotę – nie tylko świetnie grają, ale w przerwach między kawałkami dyskutują o muzyce i osobistych projektach z nią związanych.
Tuż przed podaniem tortu udało mi się wyciągnąć Weronikę i Marka na dach hotelu, gdzie wśród lekko zdziwionych gości restauracji, zrobiliśmy kilka portretów w magicznym świetle słońca znikającego za horyzontem. Na tort przyszliśmy delikatnie spóźnieni (albo też on pojawił się wcześniej, niż to było planowane), ale przecież bez Młodych nic się nie wydarzy 😉
W Weronice i Marku ujęła mnie ich serdeczna relacja. Dbali o siebie nawzajem, o swój komfort i samopoczucie. Jedno prawie nie odstępowało drugiego na krok.
Czy wspominałam, że kocham fotografować Wasze śluby?